środa, 28 października 2020

Od Cassiana do Lysanne

Praca w Ministerstwie Magii to spełnienie marzeń, zwłaszcza na tak wysokim stanowisku. Większość współpracowników szczerze zazdrościła Cassianowi awansu choć nikt, nigdy nie przyznał tego głośno. Właśnie z tego powodu mężczyźnie nie wypadało głośno narzekać na nawał obowiązków, stres i presję, jaką wszyscy na nim wywierali. A nacisk był naprawdę duży. Oczekiwali od niego cudów. "Sprawa Priorytetowa" już śniła mu się po nocach, oczywiście jak tylko nadarzyła się okazja, by zmrużyć oko.
Jakby tego było mało, doszła nowa sprawa. Od samego świtu Evans sprawdzał sprawozdania swoich smokologów i planował rozdysponowanie budżetu na nowy miesiąc, który był o połowę mniejszy niż poprzednio.
Departament Magicznych Wypadków i Katastrof wymagał większego dofinansowania Cassian jak mało kto doskonale to rozumiał. Mugolska technologia była tak rozwinięta, że to tylko kwestia czasu kiedy dojdzie do całkowitego ujawnienia. Rozumiał również, że aby nadal utrzymać cały nasz świat w tajemnicy, potrzebujemy rozbudować dział. Więc to była tylko kwestia czasu kiedy Ministerstwo rozważy wszelkie za i przeciw i zacznie ścinać budżety z innych departamentów, ale na gacie Merlina, dlaczego to właśnie w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami znaleźli sobie swoje źródełko złota. Dlaczego po prostu nie pozbawią dotacji Departamentu Magicznych Gier i Sportów? Czy nie byłoby to prostsze i zdecydowanie bardziej logiczne?
Mężczyźnie nie zostało nic innego jak jeszcze raz spojrzeć na kartki spoczywające na biurku. Budżet, jakim dysponował, nie wystarczy nawet na utrzymanie połowy z tych smoków, które posiadają w rezerwatach. A gdzie przepraszam jeszcze wyłapać trzy dzikie smoki, bo właśnie tyle wymaga od nas Minister i co zrobić z dwoma młodymi, które wyklują się na dniach. Już i tak od paru lat MACUSA roszczą sobie prawa do rezerwatów. Wszystko się sypie jak domek z kart, a nasz drogi Minister Magii zupełnie nie radzi sobie na stanowisku. Jedyne co udało się osiągnąć to zminimalizować różnice między czarodziejami różnych statusów krwi. Przynajmniej Minister uważa, że się udało. A no i oczywiście udało się przyczynić do tego, by biedne skrzaty domowe były lepiej traktowane. Teoretycznie lepiej traktowane, bo przecież każdy wie, jak to wygląda. Czy naprawdę to była sprawa priorytetowa?
Im dłużej Cass rozmyślał nad tym, jak nisko upadło Ministerstwo, tym bardziej irytował się swoją bezradnością. Czy naprawdę o to walczyli jeszcze parę lat wcześniej? Czy za taką sprawę czarodzieje byli gotowi oddawać życie?
Wyciągnął papierosa z paczki i nie zważając na to, że nadal znajduje się w biurze, odpalił go i zaciągnął się dymem, wygodniej się usadawiając.
Chwila zasłużonego relaksu jednak nie trwała zbyt długo. W pierwszej chwili Evans miał zamiar zbagatelizować natarczywe pukanie i udać, że już opuścił biuro, ale już w drugiej wydało mu się to bardzo szczeniackie.
Jednym perfekcyjnym machnięciem różdżką otworzył drzwi, co było równoznaczne z zaproszeniem.
- To naprawdę niezdrowy nawyk Evans - wytknął Sean przekraczając próg. Szybko omiótł wzrokiem pomieszczenie, chwilę dłużej zatrzymując wzrok na biurku, które bardziej przypominało składowisko rupieciarni i śmietnik niż miejsce pracy.
- Co ty jeszcze tu robisz? - spytał Cass szybko spoglądając na zegarek. Było już późno, mało kto jeszcze zostawał po godzinach, za które oczywiście nikt nie zamierzał płacić. - Wydawało mi się, że skończyłeś trzy godziny temu.
Evansowi do tej pory nie udało się wybić przyjacielowi z głowy tego głupiego altruizmu. Do Seana po prostu nie docierało, że ludzie najzwyczajniej w świecie go wykorzystują. Wystarczyły tylko słowa "Sean bądź tak dobry i pomóż mi" i Sean biegł z uśmiechem na ustach. Za pierwszym razem może i usłyszał "dziękuję" , ale teraz ludzie uważają, że jego pomoc im się należy.
- Miałem jeszcze coś do zrobienia - odparł chłopak wymijająco, ostrożnie siadając na brzegu krzesełka. - Lepiej powiedz czy to prawda - zażądał, starając się dyskretnie podejrzeć papiery.
- O co pytasz? - dopytał Cassian wypuszczając kłąb gęstego dymu. - O moją rychłą degradację? O ścięty budżet? O nieformalną wojnę do praw nad rezerwatami czy może o przeklętym zaginionym smoku? - wyliczył na jednym tchu. Tak Cassian Evans miał już wszystkiego po sufit. I naprawę miał w głębokim poważaniu czy uznają go za słabego, użalającego się nad sobą nie dojdę. Chociaż nie, tego akurat wcale nie miał gdzieś.
Po zaskoczonej minie przyjaciela Cass uznał, że powiedział o trochę za dużo. Połowa z tego była ścisłą tajemnicą.
- Sean wiesz co najlepiej zapomnij o tym - polecił Cass zgarniając papiery na jedną stertę. - Udajmy, że ja nic nie powiedziałem, a ty nic nie słyszałeś.
- Cass przecież znasz mnie nie od dziś - odparł z lekką urazą w głosie. Akurat to była prawda Sean był jego najlepszym przyjacielem i nigdy nie nadwyrężył jego zaufania. - Rozumiem, że skończyłeś na dziś.
Cass jeszcze raz spojrzał na swoją nieskończoną pracę, ale nie dane mu było wyrazić słowa sprzeciwu - W takim razie zbieraj się, idziemy do Dziurawego Kotła. - zarządził Sean tonem nieznoszącym sprzeciwu, a może jednak lekcje Cassa wcale nie szły w las.
I tak już parę minut później oboje siedzieli w zatłoczonym pubie popijając Ognistą Whisky Blishena. I jak zwykle wspominając stare (dokładnie wydarzenia sprzed pół roku) czasy, kiedy to oboje pracowali w Rezerwacie w Rumunii. W tej chwili Cass znów pomyślał, że degradacja może wcale nie byłaby, aż taka zła. Chociaż porażka nie leżała w naturze Evansa.
Podniósł właśnie głowę, by zobaczyć, gdzie znajduje się jego zamówiona Whisky, gdy zauważył znaną sobie postać.
- Clarke - przerwał Cass przyjacielowi w połowie historii życia, jak to bohatersko uratował ostatniego wolno żyjącego samca Długoroga rumuńskiego i szybko go oswoił. Choć Cass osobiście pamiętał to inaczej, nigdy nie poprawiał przyjaciela, który opowiadał to za każdym razem, gdy tylko wypił o jedną szklaneczkę za dużo. - Muszę coś załatwić - oznajmił i nim podpity przyjaciel zdążył złożyć zdanie, wstał i skierował się w stronę znajomej postaci, nim ta zniknie w tłumie.
O tej porze Dziurawy Kocioł wręcz tętnił życiem, a przeciśniecie się przez tłum, wręcz graniczyło z cudem. Evans miał tylko jeden cel, nawet nie silił się na krótkie, przepraszam, gdy kilka razy ustał komuś na nogę. Żegnany wściekłymi warknięciami parł naprzód. Tylko na ułamek sekundy spuścił wzrok, robiąc szybki unik przed pędzącym talerzem, lecz to wystarczyło, postać w płaszczu rozpłynęła się w powietrzu. Cass przystanął w miejscu i zaczął się bacznie rozglądać, lecz niestety postaci w płaszczu nigdzie nie było. Cholera jasna przeklął w duchu. Nie miał żadnych wątpliwości, że właśnie zgubił handlarza smoczymi jajami. Evans znał ich wszystkich z widzenia i nazwiska. Była to kolejna trudna sprawa, z którą musiał się mierzyć. Czarny handel smoczymi surowcami, czy nawet samymi smokami kwitł i ciężko było cokolwiek, komukolwiek udowodnić. Była to delikatna sprawa i dopóki nikogo nie złapało się za rękę, nic nie można było zrobić.
Wściekły właśnie miał wrócić do Seana, kiedy zainteresowała go rozmowa między dwoma kobietami stolik dalej.
-... to nie TO, tylko on ma imie...- oburzyła się młodsza z kobiet.
- Jeszcze imie wymyśliła, ja wale... - syknęła z niedowierzaniem starsza.
- Po drugie - ciągnęła młodsza lekko podniesionym głosem - wypuszcze go jak podrośnie, to jeszcze dzieciak...
- Ten dzieciak ci spali chałupe - Znów przerwała starsza.
Nie było żadnych wątpliwości, że kobiety mają odmienne zdanie. Obie były bardzo wzburzone i każda uważała, że ma rację, ale oczywiście nie sprzeczka w miejscu publicznym tak zainteresowała Evansa. A główny powód kłótni. Może mężczyzna tylko sobie wmawiał, przecież żadna z kobiet nawet nie wypowiedziała słowa smok. No i tylko głupiec ukradłby smoka, nielegalnie go przechowywał, a potem wykłócał się głośno w miejscu publicznym, ale Cass czuł, że wreszcie znalazł jakiś punk zaczepienia.
- A po trzecie - ciągnęła młodsza, jednak dalszej części wypowiedzi niedane mu było usłyszeć. Choć uważnie się przysłuchiwał.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim... - odparła na to starsza, lecz jej pełna wypowiedź również nie dotarła do uszu Cassiana.
Jednak po reakcji młodszej z kobiet musiało być to coś istotnego. Jasnowłosa wstała, jakby została spoliczkowana i oddaliła się nie zważając na nawoływania starszej.
Evans nie zastanawiając się, ruszył za nią, utrzymując stały odstęp. Nie musiał być nawet zbyt ostrożny, bo dziewczyna pogrążona we własnych myślach zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Nie zwracała również uwagi na mężczyzn, którzy głośno się śmiejących i wskazywali ją palcem. Zupełnie głucha na ich pogwizdywania i świńskie komentarze szła dalej przed siebie. Kiedy troje mężczyzn od słów przeszli do czynów Cass nie mógł biernie się przyglądać. Zmniejszył dystans, jaki dzielił go z nagabywaną dziewczyną i trzema natrętami.
- Ty, suko! - warknął jeden z nich i ruszył na dziewczynę z podniesioną ręką. Evans musiał przegapić jakąś bardzo istotną kwestię. Nie rozmyślając długo nad tym, co robi wyjął różdżkę "Petrificus Totalus" szepnął i patrzył, jak wielki facet pada do stóp kruchej blondynce. Gdyby ktoś bardzo się uparł, można było, by to podciągnąć pod naruszenie. Nie dało się ukryć, że napadł na mugola. Cass, gdy dotarło do niego, co zrobił był nie mniej zdziwiony jak pozostali. Otrząsnął się jednak zdecydowanie szybciej.
- Kolega chyba wypił trochę za dużo - skomentował wychodząc z cienia budynku.
- Coś ty za jeden? - dopytał jeden z nich, starał się brzmieć groźnie, ale zdradzało go zaniepokojone spojrzenia, jakie posyłał leżącemu koledze.
- Koleś spadaj stąd - warknął drugi, bardziej pewny siebie i bardziej podchmielony.
- Dam wam dobrą radę - zaczął spokojnie Evans, wyjmując papierosa z paczki - zabierzcie kumpla i... - zamilkł na chwilę i zaczął przeszukiwać kieszenie. - Znów zapomniałem zapalniczki - mruknął pod nosem. Wyciągnął z ust papierosa i na powrót schował go do paczki. - Wracając do rady. Zabierzcie kumpla i wynoście się do domu. Na takie zachowanie jest paragraf.
- Będziesz nas policją straszyć - warknął ten drugi
- Ostrzegaliśmy koleś - wybełkotał ten pierwszy, szykując się do ciosu.
Evans zrobił unik, co nie było zbytnio trudne i jednym ciosem powalił delikwenta na ziemie.
- A teraz ładnie proszę przeprosić panią - polecił przygniatając go kolanem do chodnika. - Nie radził bym - ostrzegł drugiego z mężczyzn, który już szykował się do pomocy. - Za obronę konieczną dostanę co najwyżej grzywnę bądź zawiasy. Więc zważywszy na wasz stan, jeszcze raz powtórzę. Ładnie przeproście panią, że tak nieładnie ją zaczepialiście, następnie pozbierajcie kolegę z chodnika i wypierdalać.
Cokolwiek myśleli sobie w tych małych móżdżkach oboje, mruknęli pod nosem coś, co ostatecznie mogło przypominać przeprosiny. Podnieśli nieprzytomnego kolegę i zniknęli za pierwszym zakrętem.
- Nie musisz dziękować - wypalił Cass i jeszcze raz sięgnął po papierosa, tym razem nie mając żadnego mugola w zasięgu wzroku, odpalił go od płomyka z różdżki.

<Lysanne? >